niedziela, 21 października 2012

3. This house no longer feels like home




Przerażona obudziła się z krzykiem, podnosząc się do pionu. Cała mokra i przestraszona uświadomiła sobie, że to tylko kolejny, nękający ją sen. Biorąc kilka głębszych oddechów, przymknęła powieki napo wrót kładąc głowę na śnieżnobiałą, puchatą poduszkę. Humor popsuł jej się automatycznie, jak każdego poprzedniego ranka, kiedy to wszystko do niej powaraca. Leniwie podniosła wciąż zaspane powieki i skierowała wzrok na znajdujący się tuż obok niej zegarek, cicho klnąc pod nosem, że znów budzi się o tak wczesnej dla niej porze. Wygrzebała się spod cienkiej pościeli i postawiła pierwszy krok na ciemnych panelach.
Przechodząc obok wiszącego lustra, spojrzała przelotnie na ponury wyraz swojej twarzy i ciągle zeszklone tęczówki. Po jednej próbie udanego, wymuszonego do samej siebie uśmiechu zrezygnowała i ruszyła schodami do kuchni, modląc się by nie zastać już matki w domu.  
Od razu rozczarowanie wkradło się na jej twarz, kiedy pierwszy widok, jaki ujrzała wchodząc do kuchni, to serdecznie uśmiechająca się do niej matka. Nie była w stanie tego odwdzięczyć, więc burknęła w miarę znośne „cześć” nalewając sobie do szklanki zimnej wody.
- Mam ci coś do powiedzenia, Faye. – zaczęła łagodnie kobieta. Poczym czując napinającą się atmosferę, Faye, odwróciła się do niej przodem, wsłuchując się. - Wiem, że nie będziesz zadowolona z tego faktu, ale dzisiaj wyjeżdżam z miasta. Polecenie służbowe, rozkaz szefa, który nie wiem, jak bardzo bym chciała, nie jestem w stanie podważyć. Jadę do Waszyngtonu, a długość pobytu nie jest do końca ustalona. Dlatego postanowiłam, że na ten czas pojedziesz do ojca i będziesz pod jego opieką.  – zakończyła swój monolog, czekając na reakcję córki, która z pogardą wpatrywała się w kobietę.
- Nie.  – głos blondynki brzmiał stanowczo.
- Jak to „nie”?
- Nie pojadę do niego. Nie mam najmniejszego zamiaru. Skoro ty nie masz czasu, żeby się mną zająć, zrobię to sama. Na dobrą sprawę, nie potrzebuję niczyjej opieki, potrafię się sobą zająć. – powiedziała na jednym wydechu, nawet na chwilę nie przerywając. Była pewna tego, co mówi. Jeszcze pewniejsza była tego, że nigdzie się nie wybiera.
- Chciałabym poświęcać ci więcej czasu, Faye, ale moja praca mi na to nie pozwala. Zarabiam na nasze utrzymanie.
- Gówno prawda. Pracujesz, bo uciekasz od codziennych obowiązków. – wysyczała jej prosto w twarz, nie zaważając na ani jedno słowo.
- Jedziesz do ojca. To już postanowione. – kobieta zignorowała wcześniejsze słowa córki, uparcie przystając przy swoim.  Faye z hukiem odłożyła szklankę na blat, wylewając z niej połowę wody.
- Nie będę się z tobą kłócić. Dobrze wiesz, że nie pojadę, bo nie mam na to ochoty. Dla mnie temat zakończony. – skierowała ostatnie słowa, patrząc prosto w brązowe tęczówki matki. Wyszła z trzaskiem zamykając za sobą frontowe drzwi.
Nie pierwszy raz zostawiła zdezorientowaną matkę samą. Ta z braku sił chwyciła się za głowę, wiedząc, że po raz kolejny to ona będzie osobą, która ustąpi.

Krok za krokiem.
Jedna myśl goniąca następną.
Ewidentny brak sił. Psychika, która wypalała ją od środka.
Wspomnienie. Jedno. Drugie.
Chęć cofnięcia się w czasie i wybrania zupełnie innej ścieżki życia.
Całkowity brak poczucia teraźniejszości.
Pogrążona we własnym świecie pokonywała kolejne kilometry drogi.
Nogi odmawiały już posłuszeństwa.
W jednej chwili niebo nad ulicami NY przysłoniły ciemnie, obszerne chmury, z których drobne krople deszczu zaczęły moczyć Faye. Nie zorientowała się nawet, kiedy woda lała się z nieba wiadrami, doszczętnie mocząc całe jej ubranie.
Łzy wylewające się z jej oczu dawno zmieszały się z rzęsistym deszczem, na który wcześniej wcale się nie zapowiadało. Włożyła ręce do kieszeni za dużej bluzy i stanęła na środku wąskiej uliczki, próbując utrzymać powieki w górze. Obraz przed nią stawał się jednolity. Zamazany i szary. Co z łatwością mogła porównać do swojego codziennego życia.

Deszcz padał coraz słabiej. Z czasem ustał, a ciemne chmury zniknęły z nieba znów rozświetlając ulice promieniami słońca. Blondynka miała wrażenie, że stoi tak już dobre pół dnia i zwyczajnie zastygła w bezruchu. A każda najmniejsza próba zrobienia kroku do przodu, kończyła się przykrym niepowodzeniem. Po chwili widząc napo wrót budzące się do życia miasto i obserwując, pojawiającą się coraz większą liczbę mieszkańców opuszczających swoje mieszkania, tym razem to ona postanowiła , jak najszybciej ukryć się przed przytłaczającym zgiełkiem rzeczywistości. Robiąc krok do tyłu, jak szara mysz wtopiła się tłum ludzi i kierowała się prostą, najkrótszą drogą do domu. 

Przekręciła zamek w drzwiach i weszła do środka. Powoli ściągnęła górną warstwę przemoczonych ubrań.
- Mamo?!
W miarę donośnie krzyknęła, wołając rodzicielkę. Jednak echo rozniosło się po każdym kącie mieszkania, zostawiając po sobie głuchą ciszę, której przez chwilę przysłuchiwała się Faye. Jej w miarę równy i spokojny oddech znacznie przyspieszył, robiąc w głowie dziewczyny mętlik. Została sama. Dokuczająca jej matka wyjechała, a Faye zdawała sobie sprawę, że teraz samotność dopadnie ją jeszcze bardziej. Z dnia na dzień stawała się coraz słabsza. Nadzieja już dawno się ulotniła. Wiara zaczęła wygasać. I choć wmawiał sobie, że samotność byłaby teraz dla nie najlepszym rozwiązaniem, to umysł dobrze wiedział, że tylko tego brakowało, by elementy układanki jej cierpienia stworzyły całość.
Całość, dominującą nad jej życiem.
Całość, wbijającą się w jej życie z podwojoną siłą.

Niezdarnie położyła się na białej, skórzanej kanapie w salonie, obejmując ramionami całe swoje drobne ciało.
Samotność i tępa cisza zaczęły ją przerażać.
Przecież wychodziła z domu i wracała do niego po całym dniu dla spokoju. Pragnęła samotności i ciszy. Więc dlaczego teraz, rozglądając się po pustych pokojach wpadała w furię? Szał ogarniał ją za każdym razem, gdy usłyszała odbijające się po korytarzach echo jej kroków. Nie mogąc dłużej znieść swojej niepewności, ubrała na siebie czystą koszulkę, chwyciła do ręki grubszy sweter i wybiegła z domu, próbując przy tym wydostać się z sideł chorej wyobraźni.

Dochodziła do jednego z najczęściej odwiedzanych przez nią barów i zaciągając się ostatni raz papierosem, wypuściła kłębek dymu w powietrze, upuszczając peta tuż przed siebie. Odgarnęła kosmyk blond włosów za ucho i już bardziej pewna siebie weszła do środka. Od razu poczuła odrzucający zapach dymu zmieszanego z alkoholem. Tłum ludzi wydawał się nieźle bawić. To samo chciała wreszcie poczuć Faye. Uwolnić się od duszącej rzeczywistości i przytłaczających wspomnień. Alkohol miał zdołać  się jej w tym pomóc. Rzeczywistość w promilach wyglądała zupełnie inaczej. Szczęśliwy zaczyna dostrzegać codzienne wady. Osoba stale borykająca się z problemami, dopiero wtedy potrafi odsunąć od siebie nękającą monotonię życia.
Podchodząc do baru od razu zamówiła dla siebie trzy mocne drinki z zamiarem zamówienia kolejnych. Przy kończeniu ostatniego z zamówionych straciła jakiekolwiek chęci do dalszej zabawy. Wspomnienia, zamiast pójść w zapomniane, błądziły po głowie Faye tworząc, razem z krążącym, w żyłach alkoholem, mętlik. Muzyka coraz mocniej dudniła jej w uszach. Zdezorientowana przepychała się przez ludzi w stronę wyjścia. Nie zdołała wziąć głębszego oddechu, mając wrażenie, że powietrze od niej ucieka. Z każdym kolejnym ruchem ból głowy przybierał na sile, oblewając dziewczynę falą gorąca. Z przerażeniem wydostała się na zewnątrz, odgarniając do siebie złe myśli. W żaden sposób nie potrafiła sobie pomóc.  Już nic ani nikt nie potrafił sprawić, by na jej ustach znowu pojawił się szczery uśmiech. Jej twarz przybrała maskę obojętności, na której wymalowane było widoczne cierpienie.  Trzęsącymi rękami chwyciła za barierkę tuż przed samym wejściem i uspokajała nierówny oddech. Uczucia szargały jej duszą, która dawała sobą manipulować. Powoli wracała do znienawidzonej przez nią rzeczywistości. Strumień łez wypływający z jej oczu ustał, zostawiając po sobie jedynie delikatne ślady na policzkach. 
Faye wytężyła bacznie wzrok, przyglądając się trójce młodych ludzi ewidentnie o czymś dyskutujących. Jeden chaotycznie wymachiwał rękoma, gdy ten drugi stał i z przerażeniem mu przytakiwał. Trzeci tylko obserwował zaistniałe zamieszanie, między dwójką jego kolegów. Nie pierwszy raz była świadkiem podobnej sytuacji. Ale pierwszy raz poczuła, że powinna coś zrobić. Jeszcze bardziej wpatrywała się wysokiemu szatynowi , który najbardziej przykuwał swoim zachowaniem jej uwagę, gdy ten w pewnej chwili, rozglądając się dookoła siebie, wyciągnął z kieszeni mały, ledwo zauważalny woreczek i podał go przestraszonemu towarzyszowi. Na ten widok Faye zareagowała instynktownie i niezauważona, podbiegła do nich, wyrywając woreczek z rąk chłopaka. Nie była pewna tego, co właśnie zrobiła. Ale wspomnienia i cała nienawiść do narkotyków zaczęły nią kierować. Trzęsącymi rękami próbowała wysypać całą zawartość z małego przeźroczystego woreczka, a cała trójka stała i z zaskoczeniem się jej przyglądała. W miarę szybko ocknął się jeden z nich i powstrzymał dziewczynę. Mocno chwycił Faye za nadgarstki, pozostawiając na nich czerwone ślady.
- Oszalałaś? – krzyknął prosto w jej twarz. – Nie mieszaj się w nie swoje sprawy. – ton jego głosu z pewnością przyjaźnie nie brzmiał. Wyrwał jej z rąk biały proszek spowrotem chowając go do kieszeni. Jedną ręką nadal trzymał ją za nadgarstek, coraz mocniej go ściskając.
- To gówno niszczy życie. – odważyła się na te słowa, które z resztą ledwo wypowiedziała.
Szatyn zaczął się głośno i ironicznie śmiać, patrząc na blondynkę gardzącym wzrokiem. Kilka osób stało przed barem i przyglądało się całemu temu zdarzeniu. Faye, ciągle się szarpiąc, kierowała przekleństwa w stronę chłopaka.
- Odpuść ślicznotko i trzymaj ręce przy sobie, co cudze to nie twoje. Zapamiętaj.
Odepchnął ją z taką siłą, że Faye wylądowała na betonowym chodniku.
Całej tej sytuacji, przyglądał się również pewien brunet, który widząc to od razu zareagował. Wychylił się z tłumu gapiów, podbiegając do zbyt pewnego siebie szatyna i złapał go za rękę, mierząc wzrokiem.
- Pilnuj swojej panny, bo za bardzo się rządzi. – powiedział na odchodne i całą trójką ruszyli przed siebie, tracąc się blondynce i klęczącemu obok niej brunetowi z oczu.
Po krótkiej chwili namysłu, Faye, podniosła się otrzepując spodnie i jak gdyby nigdy nic ruszyła przed siebie. Nie takiej reakcji po dziewczynie spodziewał się chłopak. Faye bardzo dobrze udawało się pozerstwo. Przybrany obojętny wyraz twarzy, był bardzo trudny do rozszyfrowania, co tak naprawdę siedzi w jej głowie.
Zostawiając bruneta za sobą, biła się z myślami. Rozum podpowiadał jej, że powinna zawrócić, ale nogi nic sobie z tego nie robiąc , niosły ją dalej.
Czuła na sobie jego wzrok. Chłopak dalej stał tam patrząc, jak dziewczyna z każdym krokiem przyspiesza.
Wtedy mimowolnie, nie wiedząc jak, zatrzymała się.
Gwałtownie stanęła w miejscu . Szukała w swojej głowie odpowiedniego słowa, które w tej sytuacji mogłaby powiedzieć brunetowi. Odwróciła się, a jej serce znacznie przyspieszyło, chłopak szedł w jej stronę. Dzieliło ich już tylko kilka kroków.
- Dziękuję.
Czy to słowo uznała za odpowiednie? Wypowiedziała je bez większego entuzjazmu, gdy brunet stanął tuż przed nią. Widząc, że otwiera usta, by coś powiedzieć, szybko dokończyła swoją myśl.
- Ale poradziłabym sobie sama. – ugryzła się w język. Czy zawsze musi postawić na swoim? Tym razem mogła sobie darować.  – Przepraszam. Z resztą nie ważne. – zaczęła plątać się w swojej wypowiedzi .
Wtedy już naprawdę wszystko stało się dla niej obojętne. Niech dzieje się co chce. Bardziej pogorszyć swojej sytuacji i tak już chyba nie mogła.
- Muszę już iść. – powiedziała zrezygnowana powoli odwracając się na pięcie. Wiedziała, że musi wrócić do pustego domu, by znów zmagać się ze swoją samotnością. Ta wizja napo wrót ją przeraziła.
Wtedy chłopak po raz pierwszy tego wieczoru odezwał się do blondynki.
- Odprowadzę cię.
Faye nie zaprzeczyła. Dorównał kroku dziewczynie i stykając się ramionami, ruszyli wzdłuż ciemnego i opustoszałego parku.
Cisza, jaka panowała przez pierwsze kilka minut, w ogóle im nie przeszkadzała. Na pewno nie Faye. Jak kiedyś uznawana była za gadatliwą osóbkę, tak teraz wypowiedzenie choćby jednego słowa, było dla niej męczące.
- Chyba nawet nie wiesz, jak mam na imię. Matt. – podał jej dłoń, którą ona niepewnie ścisnęła.
Niechęć którą dawała odczuć na każdym kroku, nie obeszła uwadze chłopaka. Ciągle przyglądał się milczącej Faye. Przeszyła go chęć poznania jej bliżej. Dlaczego tak bardzo przypominała mu dawną przyjaciółkę? Przecież w rzeczywistości zupełnie się od siebie różniły..
Jego rozmyślania przerwała blondynka.
-Chciałbyś móc cofnąć czas? – ledwo zrozumiał, co powiedziała. Jej głos był delikatny i ochrypły.
- Chyba każdy przynajmniej raz w życie chciałby to zrobić. Człowiek wybiera złe decyzje, których później żałuje. – spojrzał na dziewczynę, która szybko odwróciła wzrok.  – Ale nie możemy zapominać, że jesteśmy tylko ludźmi. Nikt nie jest idealny. Wiem. Znane i mało oryginalne stwierdzenie, ale to prawda. – dodał.
- Nasze błędy, przez które inni cierpią.
- Przez nasze błędy najbardziej cierpimy my sami.
Faye w duchu przyznała Mattowi rację. Ona sama doprowadziła się do takiego stanu. I gdyby w tym momencie ktoś oskarżyłby ją o śmierć Clarries, nie miałaby odwagi, by temu zaprzeczyć.

Kiedy zbliżali się do domu dziewczyny, ta znacznie przyspieszyła tempo ich spaceru. Chciała jak najszybciej znaleźć się w domu. W jej własnym schronieniu osaczonym samotnością.
Czuła, jak w jej gardle rośnie gula. Po tej krótkiej wymianie zdań, odczuwała wrażenie jeszcze większego poczucia winy. Ten ciężar przytłoczył ją jeszcze bardziej.
Szli kawałek oświetlonym chodnikiem, zadbaną dzielnicą NY. Matt nie zorientował się nawet, że Faye nie było już obok niego. Dziewczyna niespodziewanie zboczyła z drogi. Rozglądał się, szukając jej wzrokiem i znalazł. Kierowała się do drzwi w miarę dużego i zadbanego domu. Nim położyła dłoń na klamce, skierowała na chłopaka swoje spojrzenie.  
Miała tak po prostu zniknąć za drzwiami, mając nadzieję, że już nigdy się nie spotkają? Czy wydusić z siebie choć jedno słowo, nawet na pożegnanie? Ze spuszczoną głową i wbitym wzrokiem w ziemię, dalej się wahała.
- Dobranoc. – to słowo nie padło z jej ust.
Spojrzała na bruneta. Jedną rękę trzymał w kieszeni, a drugą delikatnie do niej pomachał.
Nie odezwała się ani nie odważyła na żaden ruch. Skinęła pospiesznie głową i zniknęła  chłopakowi z oczu.
Zsunęła dłoń z klamki i znalazła się tam gdzie chciała. W czterech pustych ścianach, przepełnionych bólem.  Słyszała echo swojego stłumionego oddechu. Czuła, jak cierpienie przygniata jej klatkę. Koszmar nocy zaczynał się od początku.

4 komentarze:

  1. Wiesz, za każdym razem jak czytam twoj rozdział to wpadam w podziw:) pięknie umiesz to wszystko ubrać w słowa, chciałabym tak ładnie pisać jak Ty. ;) Mam nadzieję, że Matt i Faye się jeszcze spotkaja:) czekam z niecierpliwością na następny rozdział:D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobry wieczór, informuję, że nasza ocenialnia zmieniła adres z krytyczne-oceniajace.blog.onet.pl na krytyczne-oceniajace.blogspot.com
    Proszę o zmianę adresu w linkach.
    Udanego długiego weekendu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałabym poinformować, że oceniająca, w której kolejce znajduje się Twój blog, od dłuższego czasu nie daje znaku życia. Przez pewien czas miała problemy z komputerem, a obecnie nie mamy od niej żadnej informacji na temat tego, co się z nią dzieje i dlaczego nie ocenia. Gdybyśmy miały jakąś nową oceniającą, to Twój blog trafiłby do jej kolejki, ale że nie mamy, to, niestety, masz do wyboru – czekać dalej w kolejce Czarnego Lisa (może się odezwie) lub przenieść bloga do innej kolejki.
    Bardzo przepraszam, że sytuacja wygląda tak niekorzystnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak tu ładnie, jak nastrojowo. Cudowna muzyka, idealnie pasuje do treści opowiadania.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy